Rano szybki prysznic i w drogę, tam gdzie kryje się przygoda, gdzie jesień z gór schodzi i złotymi kolorami maluje okolicę. A ta bardzo różnorodna i ciekawa. Bo wciąż otaczała mnie mieszanka kultur ale też przyrody. I to wszystko w scenerii jeziora, którego gładka tafla wody aż nie pasuje do poszarpanych szczytów gór.
Na początek natrafiłem na sobotni targ staroci gdzie mieli dosłownie wszystko, nawet klocki lego. Ogromna paka tych zabawek przypomniała mi czasy dzieciństwa i już miałem ją kupić gdyby nie moje ograniczone miejsce w sakwach…Eeech te ograniczenia. Czemu nie można tak podróżować ignorując głos rozsądku?! Ciągle gdzieś się trzeba dopasowywać!
Potem zaczęło się mgliście. Oj i to jak! Dawno nie jechałem w takiej mgle i to przez ok 2 godziny! Choć nie zrażony tym, wiedziałem, że się rozpogodzi
No i w myślach dudniło mi angielskie powiedzenie:
“Sometimes when you lose your way in the fog, you end up in a beautiful place! Don’t be afraid of getting lost!”
Czasami gdy zgubisz drogę we mgle, skończy się to w pięknym miejscu. Więc nie obawiaj się zgubić.
Ja bynajmniej się nie zgubiłem, ale zza mgły wyłoniło się niczym zaginione miasto, Konstancja. Wiekowe kamienice, ogrody, mosty na tle błyszczącego w słońcu jeziora i gór, tworzą istną mozaikę. Wszystko poprzeplatane stuletnimi drzewami, które nad jeziorem tworzą ciągnące się kilometrami bulwary. Awesome!! Przejrzysta woda, gdzie Ren się miesza z jeziorem B., przyjazne dla rowerzystów ścieżki, kafejki, restauracje i pełen luz, .. Zasiadam na jednej z ławeczek nad samym brzegiem, słońce daje po oczach, wcinam bułki z lidla i popijam sokiem owocowym, zamykam oczy i jest cudownie. Jest dokładnie południe. To są te chwile, że jazda rowerem nie końca mnie tak rajcuje, bo po prostu zostać się chce. Tutaj na tej ławce, gdzie zachwyt miesza się poczuciem spełnienia, ale zew odkrywcy pcha Cię jednak dalej. No bo przecież chcę zobaczyć co kryje się za tym zakrętem, najbliższą górką.
Aż żal było jechać dalej, bo słońce z bulwarów i złociste drzewa trzymały mnie niczym łańcuch. Nie wiedziałem jeszcze, że tego samego dnia zawitam tu z powrotem, w desperackiej próbie poszukiwania noclegu, robiąc dużą pętlę wokół jeziora. Mijałem miasteczka, zatopione w gwarnych rynkach, mariny z jachtami, pola i winnice. Odpoczywałem w szuwarach na trawie konsumując wzrokiem każdy szczegół. W żadnym momencie nie wyciągałem mapy, (jeżdżę bez GPS-u), bo oznaczenie na trasie wyborne. Dojechałem do końca jeziora, do miasteczka Stein am Rhein, znowu ten RenJ Aach co to dopiero za miasteczko!! Kamienice i rynek wyjęte jakby ze średniowiecznych bajek, brakowało jedynie czarownic latających na miotłach, trochę mrocznie i tajemniczo. Kolory miasta takie dziwne i ponure. Z radością przemknąłem przez kolejny most do Niemiec, by po przejechaniu ok. 50km znowu być w… Konstancji. Mniej więcej w jednej trzeciej części jeziora jest takie przewężenie jak kokarda i środkiem tej kokardy jest właśnie wspomniana Konstancji, to dlatego okrążając jezioro ponownie znalazłem się w tym mieście A jako, że zapadał zmrok …. Tak, tak, zabrałem się za ogarnianie noclegu..
Odbijałem się od drzwi ok. 20 hoteli z tabliczką „Fully booked”, lub dla bardziej kumatych „Keine Zimmer Frei”… Aplikacja na Booking’u pokazywała jedynie jakieś mega drogie hotele… Nie to nie dla mnie opcja. Jadę więc na dworzec, wybiorę znaną już mi opcję, czyli wsiądę do pociągu byle jakiego i wyjadę stąd, a pokój znajdę w innym miasteczku. Bo jak się okazało znalezienie wolnego pokoju w Konstancji w weekend graniczy z cudem. Tak mi oświadczyła jedna Pani w recepcji. Rano sobie wstanę, wrócę na trasę o dokończę objechanie jeziora. Taki miałem plan. Nie najgorszy w tej sytuacji… Inny plan miał pociąg, do którego wsiadłem. Nie sprawdziwszy dokładnie kierunku, okazało się, że na następnej stacji kończył swój bieg. A ja się rozsiadłem, przypiąłem rower, zacząłem ładować telefon, rozłożyłem jedzenie, w prawie pustym pociągu.. Dosłownie po paru sekundach gdy wysiedli wszyscy pasażerowie, zgasło światło, drzwi się zatrzasnęły, a pociąg stanął na końcu peronu, będącym bocznicą na stacji… Zanim się ruszyłem z miejsca kątem oka widziałem idącego po peronie kilkadziesiąt metrów dalej maszynistę… Zacząłem walić w szybę i krzyczeć „Hilfe!!” Mocno zdziwiony, usłyszał mnie, otworzył drzwi, pomógł wyciągnąć rower, przeniósł przez płot i odzyskałem wolność… ale wciąż nie miałem gdzie spać. Było już mocno po 21:00, wracam do tej Konstancji myślę sobie. Tym pociągiem przecież daleko nie ujechałem
Już myślałem, że będę musiał wdrożyć opcję rezerwową, czyli spanie na polanie w śpiworze, bo wszystkie hotele “fully booked”. Wpadłem jeszcze do Turków na kebaba nieopodal, a dostrzegłem stamtąd mały hotelik, którego nie było na booking’u. Miła Pani w recepcji przywitała mnie jabłkami i oznajmiła, że właśnie ktoś odwołał rezerwację. Lucky me!
Jutro z/w Konstancją spędzę kolejny czarujący dzień. Może opowie mi coś o sobie i zaprowadzi w wąskie uliczki, gdzie i bez mgły warto się zagubić
Powoli zapadam w sen… to był niezły dzień